
… ale my owszem.

Branża ślubna jest specyficzna przez co często bywa źle rozumiana. Położona gdzieś na pograniczu artyzmu i kotlecizmu jeszcze do niedawna nie cieszyła się przesadnym uznaniem ani wśród osób pracujących kreatywnie, ani wśród pracujących jakkolwiek. Na szczęście tendencja nieco się odwraca, polskie zdjęcia i filmy ślubne niczym nie ustępują już zachodnim wzorcom, a czasem nawet je wyprzedzają. Nie oznacza to jednak, że można spokojnie oddychać – nadal jest mnóstwo pułapek i wyzwań, którym należy stawić czoło, a także cała masa zbędnych tradycji, głęboko zakorzenionych w publicznej świadomości.


Duża część naszej pracy wokół ślubu to skupianie uwagi na tym, co ważne, piękne i ciekawe, a odwracanie jej od rzeczy mniej interesujących czy powabnych estetycznie. Czasem oznacza to dobór innego obiektywu, aby ukryć rusztowania za oknem lub sprawić, by pokój wydawał się większy. Bywa, że przenosimy przygotowania z pokoju hotelowego do ogrodu w poszukiwaniu lepszego światła czy ciekawszego tła. Innym razem odmówimy zdjęć grupowych przy weselnym stole i poprosimy Was i Waszych gości o przespacerowanie się na drugi koniec domu weselnego. Zaufajcie wtedy, że to nie wynik wrodzonej złośliwości, a jedynie dbałość o jak najlepszy efekt końcowy.


Drugim bardzo ważnym aspektem naszej pracy jest selektywność. Być może nie zrobimy tylu zdjęć, co najaktywniejszy wujek-fotograf, ale z pewnością nasz materiał będzie zawierać mniej niepożądanego tłuszczyku. Umiejętność krytycznego przyglądania się wydarzeniom jest w tej branży bezcenna. Można wszak oddać 1200 gotowych zdjęć czy 120 minut filmu, ale ciężko jest później wypić tyle kaw, by obejrzeć całość za jednym podejściem. Wnoszenie rosołu na salę, późniejsza konsumpcja tego rosołu, goście relaksujący się przy dymku czy welon wypełniony zmiętymi banknotami podczas zbiórki „na wózek” mogą się wydawać z pozoru ekscytujące, natomiast w dłuższej perspektywie nie stanowią dobrej pamiątki. Nie wszystko co wydarzy się w ciągu Waszego Wielkiego Dnia musi zostać udokumentowane, natomiast to co zostanie będzie starannie wyselekcjonowane przez najlepszych ślubnych sommelierów z PiKwadrat. Musimy przecież stworzyć reportaż emocjonujący, oddający duszę wydarzenia – taki, który przeniesie nas ponownie do tamtego dnia i jego najpiękniejszych momentów.

Zostajemy z ostatnim, kluczowym i jednocześnie najbardziej ulotnym elementem – kreatywnością. Pracę ślubnego reportażysty można traktować na równi z pracą malarza pokojowego czy hydraulika, który ma do wykonania konkretne zadanie w zasięgu jego kompetencji i talentów. Gdyby jednak nie pewna doza nieprzewidywalności – nazwijmy ją „czynnikiem X” – to nasze materiały nie różniłyby się od siebie wiele. Tylko na drodze eksperymentów, prób i kreatywnych zabaw możemy wciąż się rozwijać i zaskakiwać nie tylko nasze Pary, ale przede wszystkim siebie. Czasem wystarczy użyć obiektywu pamiętającego czasu ZSRR, niekiedy potrzeba zabawy z pryzmatem czy dodatkowym oświetleniem, a czasem nietypowość zaczyna się od offowego pomysłu na sesję. „Spodziewajcie się niespodziewanego!” powiedział mądry człowiek i opisał naszą filozofię lepiej, niż my sami to potrafimy zrobić.

Jak każda firma z branży kreatywnej również i my chadzamy swoimi ścieżkami, starając się nie popaść w banał, nie powielać klisz, opierając się schematom i systematycznie eksplorując nowe terytoria. Nie każdemu musi się to podobać – „tradycyjne” i nieco rubaszne podejście do tematyki ślubnej ma nadal wielu fanów – i doskonale rozumiemy, że nasza praca nie jest dla każdego. To przecież nie zupa pomidorowa. Jeśli jednak kręcą Was niecodzienne smaki, szukacie dookoła siebie nieoczywistości, a konwenanse dawno Wam się przejadły to najpewniej stworzymy wspólnie coś pięknego – bez powoływania się na klauzulę sumienia.


