
Jakiś czas temu opisywaliśmy na tym blogu historię naszej podróży do samego środka konopnej Holandii i czas najwyższy dopowiedzieć jej drugą, choć nie ostatnią część. Dużo wydarzyło się od tamtych dni. Holandia zmieniła nazwę na Niderlandy, Unia Europejska uszczupliła się o kilka krajów, a Anita i Piotrek przestali być narzeczonymi, a zostali małżeństwem! O tematach geopolitycznych możecie sporo poczytać w Sieci, ale opowieść o ich cudownie niebanalnych zaślubinach znajdziecie tylko tu (i na blogu Stonerchef, rzecz jasna). Zaciągnijmy się więc indyjskim aromatem i sprawdźmy, co też wydarzyło się tego dnia!








Powiedzieć, że Ogród Babette to miejsce urocze to popełnić grzech niedopowiedzenia. Rustykalność i nowoczesność łączą się tu w sposób urzekająco eklektyczny, tworząc przestrzeń z jednej strony swojską i relaksującą, a z drugiej dystyngowaną i stylową. W połączeniu z ogólnym zamysłem całej imprezy otrzymaliśmy więc idealny przepis na niekonwecjonalny ślub, klimatyczne wesele i przyjemnie wyluzowany dzień w gronie najbliższych.







Anita i Piotr poświęcili ogrom czasu i energii na dopracowanie tego dnia w nadrobniejszych szczegółach. Konopie, w najróżniejszych swoich postaciach, były tematem przewodnim i pojawiały się w najbardziej zaskakujących miejscach. Konopny stolik był zapewne najbardziej widocznym z nich, ale wprawne oko mogło również odnaleźć charakterystyczny liść na księdze gości i w menu, w dekoracjach podczas ceremonii, butonierce Pana Młodego, a nawet bukiecie Panny Młodej. Dla weselnych łasuchów wystawione były konopne lizaki, dla ciekawskich przygotowane zostały jointy CBD – zupełnie legalne i pełne zdrowotnych właściwości – a wciąż wahającym się Państwo Młodzi chętnie służyli poradami i informacjami w zakresie weedukacji.






Na szczęście dla nas poza niecodzienną oprawą pojawiło się parę bardziej nam znanych punktów programu. Były więc przygotowania, była ceremonia i było też weselne szaleństwo, poprowadzone mistrzowsko przez Kordiana (Baran in public). Poza fenomenalną kuchnią dostępną w tracie wesela pojawił się też grill na świeżym powietrzu, gdzie każdy mógł nie tylko skomponować, ale i zjeść własnego burgera – do konsumpcji zresztą idealnie nadawała się strefa chilloutu, urządzona w otwartej konstrukcji w ogrodzie. Każdy mógł zamówić drinka przy tamtejszym barze i wypić, zjeść czy zapalić to i owo, by następnie rozłożyć się na wygodnych kanapach i oddać rozmowie. W ogrodzie panowała błoga i niezobowiązująca atmosfera, gdzieniegdzie zaś unosił się lekko słodkawy dym i nieśmiało przypominał, że nie jesteśmy na całkiem zwykłym weselu.





Konopne wesele to nie tylko ogromne wyzwanie logistyczne, ale też światopoglądowe. Zerwanie z tradycyjną wizją wesela i pójście swoją drogą wymagało odwagi, co na szczęście zupełnie nie przełożyło się na nastroje Anity i Piotrka. Ani na moment nie tracili humoru i nie stresowali się niepotrzebnymi pierdołami. Spędzili ten dzień na zabawie i rozmowach z bliskimi, a nie z nosami w harmonogramie. Znaleźliśmy nawet moment na krótką sesję z bardzo, ale to bardzo drogocennym akcesorium ze szczerego złota – i nie mówimy tu o obrączkach…





Ślub Stonerchefów zapamiętamy na długo, nie tylko przez cudowną kuchnię, klimatyczny lokal czy zbawienny wpływ jointów CBD na nasze reporterskie zmysły. To przede wszystkim jeden z tych rzadkich dni, gdzie nieszablonowy pomysł zostaje podparty silną wolą i ogromną mocą sprawczą, dzięki czemu powstaje wydarzenie unikatowe samo w sobie i do tego mocno nacechowane unikatowością Pary Młodej. Zainteresowania, osobowości i niecodzienne pomysły Anity i Piotrka wzięły tu górę nad konwenansami, tradycją i przesądem. I zrobiły to w sposób absolutnie stylowy i niezapomniany, przy okazji pokazując, że ślub i wesele mogą mieć wiele twarzy, ale ta najciekawsza zawsze bierze się prosto z serca. Dwóch serc, w zasadzie.








