
Stara biznesowa zasada mówi, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. W branży kreatywnej praca dla bliskich jest tematem szczególnie delikatnym. Na każdym kroku są okazje do fotografowania wspólnych imprez, filmowania grupowych wyjazdów czy tworzenia nowych zdjęć do CV. Umiejętność dyplomatycznego odmawiania przysługom jest tu na wagę złota. Co jednak zrobić, gdy żenią się najbliżsi przyjaciele? Z pewnością odmówić nie sposób, oddać zlecenie w niepewne ręce konkurencji tym bardziej. W takiej sytuacji trzeba po prostu zakasać rękawy i zrobić najlepszy materiał, jaki się da. Nawet jeśli trzeba będzie po niego jechać aż na Dolny Śląsk!
O wyższości koszulki nad koszulą
Jednym z atutów pracy dla znajomych jest pewna swoboda, która nie pojawia się w “normalnych” zleceniach. Oto byliśmy sobie w pięknych okolicznościach przyrody, przygrzewało nam słońce, dookoła szumiał las. My zaś, miast pocić się w oficjalnym rynsztunku, pomykaliśmy sobie po terenie imprezy w krótkich gatkach, przewiewnych t-shirtach i z zimną colą w wolnej dłoni. Nie tylko my jednak byliśmy tego dnia półoficjalni. Cały dzień przebiegał w niezobowiązującej atmosferze, bez zbędnego pośpiechu, spiny czy nerwów. Na tyle na ile wesele i ślub mogą być niezobowiązujące, rzecz jasna.
Z pewnością widzieliście już ich sesję plenerową. Wiecie już, że Gosia i Miłosz to osobniki wysoce niepospolite, więc ich wielki dzień również nie mógł być całkiem ze sztancy. Suknia i garnitur, oprawa muzyczna, nawet gry zręcznościowe dostępne dla gości – wszystko miało tu unikatowy charakter i odważnie omijało ślubne tradycje i sztampę. Miejsce też było bardziej wakacyjne, niż ślubnoweselne, położone w zacisznym zakątku na skraju lasu. Goście i Państwo Młodzi niespiesznie przygotowywali się w domkach, które od miejsca zaślubin i samego wesela dzieliło dosłownie kilkadziesiąt kroków. Sama ceremonia odbyła się w kojącym cieniu drzew.

Co PiKwadrat w duszy gra
Gdy złożono ceremonialne przysięgi i zaktualizowano biżuterię, nowożeńcy ruszyli na salę w akompaniamencie tematu muzycznego z “Gry O Tron”. Po obiedzie otworzyli wesele pierwszym tańcem w rytm jednego z hitów sezonu – “La Isla Bonita” Madonny. Po takim wejściu i przy mistrzowskiej pracy Andrzeja z Music Bros wesele nie mogło się nie udać. Na parkiecie płonął żywy ogień, rozpinały się koszule, pantofle lubieżnie zsuwały się z damskich stóp, a klimatyzacja zwyczajnie nie wyrabiała. Tanecznym swawolom nie było końca.
Nawet niezbyt uważne oko dostrzeże z łatwością, że w całym tym zgiełku udało nam się wyrwać Parę na krótką, acz bardzo treściwą sesję. Oko nieco bardziej wytrenowane znajdzie z kolei Jacka szalejącego na parkiecie późną nocą. Nie będę zdradzał zbyt wielu powodów tego szaleństwa – tajemnice fachu. Dość rzec, że jednym z ostatnich utworów imprezy była legendarna już “Doskozzza” Stachursky’ego. Byliśmy tam, oślepieni stroboskopem i tańczyliśmy i zdzieraliśmy gardła na równi z pozostałymi gośćmi. Bo wybitnej nuty nie można po prostu zignorować. Czy w tym sezonie ktoś przebije ten finisz?
Gdyby się udało, byłoby naprawdę dosko.