Sesja Narzeczeńska – Co Dzieje Się W Holandii…

Sesja Narzeczeńska – Co Dzieje Się W Holandii…

… zostaje na zawsze na blogu! Dziś pokażemy Wam jak wygląda podróż za marzeniami i jak sprawić, żeby sesja narzeczeńska pozostała w Waszej i naszych widzów pamięci na bardzo długo – a może nawet jeszcze dłużej. Zapraszamy Was do samochodu – jedziemy do Niderlandów!

Największym wyzwaniem sesji było nie mieć rowerów w każdym kadrze.
Polegliśmy na całej linii.

Od kilku lat bardzo mocno namawiamy każdą Parę by w temacie sesji (zarówno tych przedślubnych, jak i poślubnych) nie kierować się trendami i ślubnym zwyczajem, ale iść za głosem serca. Na efekty nie trzeba było długo czekać: Pary zabrały nas na wycieczki do Czech, Danii, Chorwacji, Holandii i w słowackie Tatry, a w przyszłym roku zabiorą jeszcze do Włoch, Szwajcarii i zapewne innych miejsc, o których jeszcze nie wiemy. Mieliśmy też okazję przedstawić na zdjęciach kilka naprawdę ciekawych pasji i zainteresowań, odwiedziliśmy miejsca niedostępne zwykłym śmiertelnikom, a także kilka domowych kanap. Sesja nie musi wiązać się z dalekim wyjazdem, ale koniecznie musi wiązać się z czymś bliskim sercu. Czasem jest to netflixowy seans, czasem gra planszowa, czasem wizyta w ulubionej kawiarni, a czasem spacer z ukochanym psem. Czasem jednak pasja, praca i historycznie ważne dla Pary miejsce jest tysiąc kilometrów od domu – pakujemy wtedy ciepłe onuce i ruszamy.

Niech nie zmylą Was kurtki i szale – to tylko kamuflaż dla gorącej miłości.

Sesja narzeczeńska, wbrew nazwie, nie zawsze dotyczy samych zaręczyn, jednak w przypadku Anity i Piotra to właśnie Amsterdam był miejscem, gdzie padło TO pytanie. Nieprzypadkowo też Amsterdam wiąże się z ich życiową misją – weedukacją. Poprzez bloga Stonerchef dbają oni nie tylko o konopną edukację w Polsce i poza nią. Za pomocą Burgera W Lukrowanym Pączku, Rwanych Buł Philly Cheese Steak czy instagramowej akcji #pizzetplus rozbudzają też apetyty i rozwijają kulinarne zdolności naszych rodaków. Ich wspólne zainteresowania poprowadziły ich do Holandii, a stąd był już tylko krok byśmy pojawili się tam mocną ekipą by sprawdzić czym Holandia pachnie i smakuje.

Jak się okazuje, w Foodhallen pachniało hot-dogami i InstaStories.

Pracę zaczęliśmy od spaceru po urokliwym, aczkolwiek deszczowym Alkmaar, gdzie bez trudu znaleźliśmy klimatyczne uliczki i kanały w szerokiej gamie rozmiarów i kolorów. Położone zaledwie 45km na północ od stolicy kraju Alkmaar jest nie mniej holenderskie i przyjazne turystom niż Amsterdam, a do tego znacznie tu ciszej i spokojniej. Wielkomiejski zgiełk zostawiliśmy sobie na później, rozkoszując się małomiasteczkowymi wibracjami i pełnymi płucami czerpiąc z lokalnych wyrobów.

Gdy weszliśmy między holenderskie wrony, musieliśmy krakać jak i one…
Holenderski kanał to wcale nie banał.
Odpowiedź na nieprzychylność pogody może być tylko jedna – wzmożona kreatywność.
Jeśliś szczęśliw – skacz do góry!

Amsterdam przywitał nas pięknym słońcem i mocnymi chmurami – trudno wymarzyć sobie lepsze połączenie. Wybraliśmy się więc do ekskluzywnego coffeeshopu Boerejongens w dzielnicy Sloterdijk, wyłożonego marmurem i wykończonego złotem, gdzie pozwoliliśmy sobie odegrać scenkę pt. stonerskie oświadczyny – rzecz jasna kwiatem konopi. W aktorskim uniesieniu wcieliliśmy jeszcze Młodą Parę w role pracowników coffeeshopu, gdzie w pełnym rynsztunku i z ogromną precyzją odmierzali produkt, jakiego próżno szukać nad Wisłą.

#alwaysand420ever
Precyzyjna robota wymaga skupienia i pewnych ruchów.
„I podwawelskiej jeszcze tak ze trzydzieści deko poproszę…”
Mała przerwa na socialowy update.
Na zewnątrz concierge, w środku złoto i marmury – Amsterdam naprawdę postarał się dla PiKwadrat.

Słońce opuściło nas na dobre, gdy opuściliśmy Sloterdijk, salwowaliśmy się więc ucieczką do wnętrz. Przygarnął nas kolejny coffeshop – Amnesia – z którego ruszyliśmy do przybytku specjalizującego się w innej rozpuście: Foodhallen. Po długich namysłach kulinarnych (opcji było po prostu zbyt dużo!) i zasłużonym popasie zamknęliśmy sesję ujęciami spod sufitowych świetlików. Karty pełne materiału, brzuchy pełne świetnego slow-foodu i stopy pamiętające nakręcone kilometry – mogliśmy wracać do Polski w poczuciu dobrze spełnionego i nad wyraz przyjemnego obowiązku.

W coffeeshopie Amnesia można było zapomnieć o deszczu, a nawet nie tylko o nim.
Foodhallen wyzwalało we wszystkich same pozytywne emocje.

Każda sesja – w tym ta przedślubna – powinna być przygodą i powinna być mocno zakorzeniona w życiu fotografowanej i filmowanej Pary. Nasz holenderski wyjazd odhaczył oba te wymogi finezyjną kreską i sprawił, że żadne z nas po obu stronach obiektywów nigdy już nie spojrzy na Amsterdam tak samo. Mogliśmy lepiej poznać fascynującą Parę i ich nietypowe życie, spędziliśmy ze sobą mnóstwo czasu i wymyśliliśmy nowy szczep konopi, Onion Haze. Rzecz jasna przywieźliśmy piękne zdjęcia i film, ale co najważniejsze przywieźliśmy wspomnienia. Takie, dla których warto było przejechać tysiąc kilometrów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *